Gościem specjalnym tegorocznej edycji była aktorka Beata Zarembianka, która odczytała tekst dyktanda przygotowany przez Justynę Mikę i Artura Żołądzia – doktorantów językoznawstwa ze Szkoły Doktorskiej Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Organizatorami konkursu byli: Starosta Jarosławski, Zespół Szkół Ekonomicznych i Ogólnokształcących im. Marii Dąbrowskiej w Jarosławiu oraz Pedagogiczna Biblioteka Wojewódzka im. J. G. Pawlikowskiego w Przemyślu Filia w Jarosławiu. Partnerami konkursu zaś: Burmistrz Miasta Jarosławia, Uniwersytet Rzeszowski i Państwowa Wyższa Szkoła Techniczno-Ekonomiczna w Jarosławiu.
W każdej z trzech kategorii, zostali wyłonieni następujący laureaci:
- w kategorii szkoła podstawowa:
- 2 miejsce i tytuł I Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii otrzymała Milena Wróbel – Szkoła Podstawowa nr 2 w Jarosławiu,
- 1 miejsce i tytuł Jarosławskiego Mistrza Ortografii otrzymał Piotr Szpyrka ze Szkoły Podstawowej nr 5 w Jarosławiu.
- w kategorii szkoła średnia:
- 2 miejsce i tytuł I Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii otrzymał Jakub Piętowski – I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Jarosławiu,
- 1 miejsce i tytuł Jarosławskiego Mistrza Ortografii otrzymała Oliwia Kuras z I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Jarosławiu.
- w kategorii uczestnik (otwarta) :
- 2 miejsce i tytuł I Jarosławskiego Wicemistrza Ortografii otrzymał Dariusz Tracz – zastępca burmistrza miasta Jarosławia,
- 1 miejsce i tytuł Jarosławskiego Mistrza Ortografii otrzymała Anita Kędzierska.
Wszystkim uczestnikom oraz laureatom serdecznie gratulujemy.
Zachęcamy do zapoznania się z tekstem dyktanda (poniżej) oraz GALERIĄ FOTOGRAFICZNĄ. Zdjęcia udostępniamy dzięki uprzejmości Starostwa Powiatowego w Jarosławiu.
Treść dyktanda:
Znużony i sfrustrowany wielkomiejskim życiem, otaczającymi go, nierzadko kilkunastokondygnacyjnymi, srebrzystoszarymi biurowcami, Krzesimir Miłorząb zamknął z sukcesem, niemalże w okamgnieniu, swoje ostatnie śledztwo dotyczące niebłahej sprawy sprzeniewierzenia środków publicznych i podżegania do zabójstwa. Przeszedł tym samym, po rzetelnej długoletniej harówce w służbie Temidy, w stan spoczynku i postanowił powrócić w podkarpackie strony. Po wytężonym i wcale nie krótkim namyśle, mimo iż sam pochodził z południowo-wschodniej części Rzeszowszczyzny i z rozrzewnieniem wspominał tamtejsze krajobrazy, zwłaszcza Połoninę Wetlińską czy supermodne dziś Jezioro Solińskie, sześćdziesięciopięcioipółletni eksprokurator osiadł na stałe w Jarosławiu. Urzeczony bezprzykładną życzliwością mieszkańców i walorami turystyczno-krajoznawczymi usytuowanego na pograniczu Doliny Dolnego Sanu i Podgórza Rzeszowskiego miasta, zaczął prędko odzyskiwać dawną rześkość. Jako żarliwy pasjonat architektury, w niespełna miesiąc zdążył obejrzeć prawie wszystkie lokalne zabytki. Któregoś razu, zwiedziwszy bazylikę Dominikanów, wstąpił do zlokalizowanej nieopodal miejskiej książnicy, by przeprowadzić minikwerendę w zakresie dziejów tego zachwycającego miejsca. Chyżo skierował swe kroki w stronę półek z ponadstuletnimi woluminami. Znienacka zahaczywszy jednak o regał pełen w przeważającej mierze sczerniałych foliałów, zrzucił wystającą spomiędzy nich zszarzałą księgę. Nie wierząc w czytelnicze przypadki, podniósł ją i otworzył. W przyprószonym kurzem starodruku znalazł arcyciekawą, sążnistą jedenastozgłoskową klechdę o Jarosławie, przez przyjaciół zwanym Mądrym. Zaintrygował się jego losami na tyle, że, wypożyczywszy książkę, przez kilka kolejnych wieczorów zaczytywał się w niej z entuzjazmem. Bohater tomiszcza był bowiem z dziada pradziada Polakiem, nade wszystko zaś jarosławianinem, o którego męstwie zaświadczyć mogłaby niejedna historia. Krzesimira, rzecz jasna, najbardziej zaabsorbowała ta z wątkiem kryminalnym. Mając nie lada frasunek z watahą chuliganów z podtarnogrodzkich przysiółków, robiącą miszmasz w okolicy i rabującą majątki, ówcześni rządzący żądali od służb porządkowych skutecznego zaradzenia problemowi. Niestety nadaremnie. Miejscowi odetchnęli z ulgą dopiero wówczas, gdy w sukurs pospieszył Jarosław. Z postury będący co prawda chuchrem, nieliczącym nawet ćwierćwiecza, w try miga rozprawił się on z niedowarzonymi hultajami, bez wahania wymierzając członkom zgrai kilka nie byle jakich ciosów podbródkowych. Koniec końców na wpół żywe rzezimieszki wzięły nogi za pas i uciekły hen daleko. Pochłonąwszy bezsprzecznie ponadprzeciętną lekturę, były śledczy spuentował w duchu, że na szczęście jarosławska policja strzeże dziś porządku pierwszorzędnie.